Z Czarkiem Stacewiczem rozmawiamy o viral marketingu! Dowiedz się – jak bez budżetu na marketing docierać do tysięcy osób!
Czarku – czym aktualnie się zajmujesz?
Po powrocie z podróży autostopem, dzięki której zwiedziłem pół świata, zajmuję się głównie twórczością. Tworzę i dbam o swoje kanały w social media, mam największego bloga o Łodzi, prowadzę pierwszy w Polsce Late Night Show na Instagram TV, który jest nagrywany w pionie, i do którego zapraszamy znanych w sieci top twórców z Polski. Prowadzę to jako host show. Przygotowuję też różne akcje dla firm, które chcą zrobić coś nietypowego, współpracuję w tym zakresie, jako art director, z pewną agencją z Warszawy, opracowując realizację konceptów rozmaitych kampanii.
Podpytam Cię jeszcze trochę o tę podróż. Oglądałem Twoją przygodę z granicy między Tajlandią a Kambodżą…
Było to dość nietypowe przeżycie – nie chcieli mnie wpuścić ani do jednego, ani do drugiego kraju. Utknąłem na ziemi niczyjej, nie mając gdzie mieszkać, a wszystkie swoje rzeczy zostawiłem w Bangkogu, bo myślałem, że jadę tylko na chwilę na granicę i wrócę jeszcze tego samego dnia, uzyskując jedynie wizę na kolejny miesiąc pobytu. Ostatecznie wydałem dużo więcej pieniędzy niż zakładałem, ale to, co było w tym wszystkim niezwykłe, to pomoc, jaką otrzymałem od ludzi, którzy obserwują mnie na Instagramie, i którzy de facto mnie nie znają, a mimo to zrzucili się na pomoc dla mnie. Moją przygodę można zobaczyć na Instagramie w zapisanych relacjach. Obecnie też dużo rzeczy emituję na InstaStories, choć są one dalekie od „poważnych” treści.
No właśnie, nie wiedzieć czemu, ale czasem ludzie myślą, że wartościowy content musi być poważny.
Ja raczej obracam się w kręgu tych ludzi, którzy wiedzą, że Internet kocha głupoty i w taki sposób można wiele sprzedać. Sporo osób myśli, że wszystko musi być superpoważne, a nie zawsze tak jest, że te najbardziej poważne rzeczy sprzedają. Ale dopiero ci, którzy się odważą być bardziej sobą, czy prezentować swoją markę w nieco mniej poważny i nietypowy sposób, mają później swoje efekty.
A czy nie jest tak, że trafiasz ze swoim przekazem tylko do tych osób, które kochają głupoty i wygłupy? Czy nie lepiej wybrać jakiś złoty środek?
To jest jeden z elementów, który ludzie lubią oglądać. Niezależnie od tego, robię dużo akcji społecznych, które są dalekie od wygłupów. Wszystko zależy od tego, czego oczekuje nasz klient. Musimy komunikować się w taki sposób, który jest dopasowany do naszej grupy docelowej. Czy istnieje złoty środek? Tak – to jest naturalność i szczerość. Nasz przekaz musi płynąć prosto z serca i opierać się na tym, co naprawdę myślimy. Z perspektywy twórcy mogę powiedzieć, że ci twórcy, którzy mają fajną, zaangażowaną społeczność, biorą udział tylko w tych akcjach, które naprawdę czują całym sobą i chcą być ich częścią. Jeżeli robi się coś tylko dla pieniędzy, to od razu to widać i czuć. Takie podejście nie będzie miało realnego przełożenia na kampanię. Zasięg to jedno, ale zaangażowanie, interakcja z ludźmi, którzy nas obserwują, to, jakie mamy z nimi relacje, to jest sedno każdego przekazu i komunikacji. Trzeba też być spójnym w tym, co się robi. Jeżeli do tej pory prowadziliśmy dość poważne kampanie i takie też były nasze przekazy marketingowe, a nagle wyskoczymy z jakąś głupotą, to raczej ludziom się to nie spodoba. Nasze działania marketingowe muszą być dopasowane do nas i do naszego klienta, a także być spójne z naszym wizerunkiem i dotychczasową działalnością.
Co mógłbyś poradzić osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z biznesem, i które nie mają milionowych budżetów na marketing, żeby mogły mimo to, dotrzeć do szerokiego grona odbiorów?
Pracując w business linku jako menadżer, a potem dyrektor produktu, też nie mieliśmy pieniędzy na kampanie i trzeba było radzić sobie w oparciu o różne pomysły i zasoby, które mieliśmy. Polecam wszystkim testowanie. Próbujmy działać z różnymi komunikatami i sprawdzajmy, jakie przyniosą efekty. Dobrze jest też być na bieżąco z tym, co nas otacza. Dlatego, że jedną z fajniejszych i prostszych rzeczy do wykorzystania przez każdego, jest Real Time Marketing (RTM). Obserwując i wykorzystując to, co dzieje się wokół – trendy, wydarzenia, które budzą fajne zaangażowanie ludzi, można przyciągnąć ich zainteresowanie. Oczywiście są też takie wydarzenia, których ludzie mają już dosyć, jak przy okazji ostatniego sezonu Gry o Tron, który był wykorzystywany praktycznie w każdej kampanii. Wtedy przynosi to efekt odwrotny, bo ludzie nie chcą już na to patrzeć. Ale możemy wykorzystywać różne lokalne wydarzenia i małym nakładem pracy i pieniędzy, wejść w interakcje ze społecznością. Dodatkowo, budujemy status i wizerunek marki, która jest świadoma, interesuje się tym, co dzieje się wokół i szybko reaguje. Bo marketing, czy PR kształtuje się 24h na dobę, a nie wtedy kiedy jest taka potrzeba. Warto też czasem zatrudnić ludzi, którzy mają marketingową „zajawkę”. Jest dużo studentów, którzy chcieliby robić fajne rzeczy, iść na staże, nauczyć się czegoś, niekoniecznie za pieniądze. Jeżeli jesteśmy firmą, która robi ciekawe rzeczy i produkty, to chętnie się do takiego projektu przyłączą, a jeżeli damy im dużą swobodę, to będą obserwując rynek, sami sugerowali nam różne rzeczy – warto ich słuchać. Mądry pracodawca będzie zatrudniał ludzi mądrzejszych od siebie, którzy będą mu podpowiadali co ma robić. Nie po to zatrudniamy ludzi, żebyśmy to my im mówili, jak mają postępować. Sugerowałbym poszukać do współpracy ludzi, którzy mają zajawkę marketingową, a takich w Polsce nie brakuje.
A co myślisz o łączeniu życia prywatnego z firmowym? Czy powinno się na stronie marki czy na firmowych kanałach social media publikować informacje dotyczące naszego życia prywatnego?
Na to pytanie każdy musi sobie sam odpowiedzieć – na ile chce rozgraniczać rzeczy prywatne od firmowych. Na pewno nie powinno się postępować w taki sposób, by wysyłać swoim znajomym linki, żeby coś polubili, skomentowali czy udostępnili. To jest takie bycie internetowym świadkiem Jehowy, nie pukajcie w ten sposób do drzwi. Jest wiele lepszych metod docierania do ludzi. Jak coś jest fajne, to wierzcie mi, ludzie sami to udostępnią. Więc nie ma sensu prosić o lajki, komentarze czy udostępnienia. Jeżeli ktoś utożsamia się ze swoją marką, to będzie tak jak ja, wrzucał na swoje kanały różne rzeczy, które są też związane ze sferą prywatną. Więc to zależy od tego, jak ktoś się z tym czuje.
W budowaniu zaangażowania i utożsamiania się ludzi z marką jest też takie podejście: „bądź tam, gdzie patrzą Twoi klienci”.
To jest kluczowe, by być tam, gdzie jest nasza potencjalna grupa odbiorców. Tak naprawdę, przez pierwszy okres tworzenia marketingu w swojej firmie, najlepiej całkowicie oddać głos swoim odbiorcom. Po to, by ich poznać, dowiedzieć się co mają do powiedzenia, gdzie są, co robią, kiedy korzystają z laptopa i telefonu, z kim się komunikują, kto ich inspiruje do działania czy zakupu, skąd czerpią informacje w tym temacie, i dopiero na podstawie tych danych, powinniśmy budować nasze komunikaty marketingowe. Bo inaczej, to jest jak strzelanie na oślep. Wyobrażamy sobie jak wygląda nasza grupa docelowa, ale tak naprawdę może ona mieć zupełnie inne potrzeby i podejście. Czasami okazuje się, że ktoś zupełnie inny jest naszą grupą docelową niż pierwotnie myśleliśmy. Najważniejszą rolę odgrywa w tym wszystkim testowanie.
Jeżeli firma chce dotrzeć do swoich klientów, to gdzie najlepiej budować treści viralowe? Facebook, Instagram, TikTok czy jeszcze poprzez jakieś inne kanały?
To zależy gdzie są nasi klienci. Jeżeli udostępniamy treści na TikTok-u, to zgodnie z tym, co pokazują dane, trafiamy głównie do młodych osób – z podstawówki czy gimnazjum. Instagram jest już dla trochę starszych, pomiędzy 20-30 rokiem życia. Najstarszą grupę docelową prezentuje aktualnie Facebook i YouTube. YouTube, ze względu na brak konieczności zakładania konta sprawia, że trafia tam wiele osób w nieco starszym wieku. Jeżeli chodzi o tworzenie virali od strony algorytmów, to jest to temat-rzeka. Każda z tych platform oferuje inną formę udostępniania treści. Viral, to taka forma promocji w Internecie, która ma duży materiał wirusowy, przez co, nie posiadając dużego zasięgu, możemy docierać do dużej liczby osób. Treść przekazywana w ten sposób jest na tyle fajna i pobudzająca, że chcemy to przesłać naszym znajomym, bo łączą się z tym pozytywne emocje. Sednem virali jest nie tyle to, żeby ludzie zobaczyli nasz materiał, skomentowali i polubili, ale przede wszystkim, by pokazali go znajomym.
Jest 6 kroków, za pomocą których możemy sprawić, że treść będzie zawierała elementy, które zwiększą prawdopodobieństwo, że stanie się ona viralem. Ja, swój główny kanał o Łodzi prowadzę na Facebook-u, ze względu na grupę docelową i przedział wiekowy. Lubię też Facebook dlatego, że jest typową platformą socialową. Aczkolwiek ostatnio angażuję się głównie na Instagramie – stworzyliśmy pierwsze show w Polsce nagrywane w pionie – backstage Polska, które można wyświetlać tylko mobile. Nie ma tego na Facebook-u czy na You Tub-ie. Plusem Instagrama jest też to, że możemy to udostępniać poprzez stories. Gdy wrzucimy coś na Instagram TV, to ludzie mogą to udostępnić na swoim stories tak, jakby udostępnili czyjś post, i to generuje spore zasięgi. You Tube z kolei, mimo że jest platformą, na której powstało najwięcej virali, to część socialowa tego kanału, rozwijana jest od niedawna. Pojawiła się np. zakładka community, którą można dodać. Ale nie ma tam czegoś takiego jak udostępnienia. Ludzie udostępniają treści z You Tube’a na platformach zewnętrznych – na Facebook-u czy na Instagramie. Tymczasem zarówno jeden, jak i drugi kanał nie lubią zewnętrznych treści, bo wyprowadzamy ruch poza platformę. Zatem jeżeli zamieścimy link z You Tube’a na Facebook-u, to będzie to najniższa ranga, jeżeli chodzi o to, jak potraktują go algorytmy. O wiele bardziej pożądane są wszystkie treści, które nie wyprowadzają ruchu ze strony. Filmy natywne na Facebook-u, są najbardziej lubiane przez ten kanał.
You Tube będzie się lepiej sprawdzał w przypadku takich treści, które mają dłużej żyć, i do których ludzie mają wracać. Z kolei będzie o wiele gorszy, jeżeli chodzi o RTM, do którego lepiej jest używać takich kanałów jak TikTok, a przede wszystkim Facebook i Instagram. W przypadku RTM ktoś coś zobaczy, ale za chwilę, za 2-3 dni, jest to już nieaktualne i można o tym zapomnieć, tak samo jak o całej związanej z tym akcji real time marketingowej. Jeżeli zatem chcemy budować świadomość naszej marki na contencie, który charakter poradnikowy, który ma czegoś uczyć, pokazuje jakieś tutoriale, rozwija poszczególne wątki w danym temacie, a przy okazji wiadomo, że jest to firma, która się tym zajmuje, więc jeżeli ktoś będzie chciał skorzystać z takiej usługi, to ma taką możliwość, wówczas You Tube będzie do tego najlepszym miejscem. Z kolei Facebook i Instagram lepiej sprawdzą się w akcjach społecznych i RTM, gdzie mamy do czynienia z typowym viralem, który w sposób krótkotrwały zbuduje nam gigantyczny zasięg, ale sam będzie żył przez 2-3 dni.
Mówiłeś o kilku elementach, które mogą pomóc w tworzeniu virali. Czy możesz rozwinąć lub choćby zaznaczyć, o co w tym dokładnie chodzi?
Jonah Berger, w swojej książce, pt.: „Contagious”, nazywanej biblią virali, nakreślił 6 elementów, które zwiększają prawdopodobieństwo, by treść rozprzestrzeniała się wirusowo. Nazwał to stepps przez dwa „p”.
- Pierwszym elementem jest status społeczny(social currency). Udostępniamy treści po to, by lepiej prezentować się w oczach innych. Jeżeli udostępniamy daną treść, to znaczy, że się z nią utożsamiamy, chyba, że udostępniamy, coś po to, by to hejtować, ale nadal będziemy z tą treścią kojarzeni, że jednak chcieliśmy właśnie na nią zareagować. Jest taki prosty schemat psychologiczny. Jak ktoś ma Ferrari, to nie trzyma go w garażu, tylko często niby przypadkiem, staje przed garażem, żeby sąsiedzi widzieli, czym jeździ.
To, co buduje status społeczny, to np. budowanie czegoś w oparciu o sekret. Jest taki pub w Nowym Jorku, który nigdy o sobie głośno nie opowiadał. Wchodzi się do niego przez budkę telefoniczną. Działa to w ten sposób: wchodzisz do budki, dzwoni telefon – i już jesteś zdziwiony, że z budki ktoś dzwoni, odbierasz, a tam pada pytanie – czy masz zaproszenie? Jeszcze większe zdziwienie, bo niby zaproszenie do czego? Ale jeżeli wiesz, co tam się dzieje, to odbierasz telefon, mówisz, że masz zaproszenie, po czym wchodzisz do tajnego baru za budką z hot-dogami. Każdy wie jak funkcjonują sekrety i chyba każdy też zna taką osobę, do której przychodzimy gdy chcemy, by dana informacja się rozniosła, i mówimy: „słuchaj, powiem Ci coś w sekrecie, ale nikomu nie mów”. A my, dobrze wiemy, że następnego dnia, pół osiedla czy miasta będzie o tym wiedziało, bo ta osoba ma „długi język”.
Innym fajnym sposobem na budowanie statusu społecznego jest np. dla sklepów internetowych czasowe zamknięcie sklepu i ograniczenie sprzedaży lub umożliwienie dokonania zakupu tylko niektórym osobom poprzez zaproszenie. Budujemy w ten sposób grupkę ludzi, którzy jako jedyni mogą zaprosić kolejne osoby, umożliwiając im zakup, przez co czują się elitarną ekipą. W ten sposób, budujemy poczucie przynależności do elitarnej grupy, do której nie każdy może należeć, co zwiększa nasz status społeczny.
- Drugim elementem są tzw. kotwice. Za pośrednictwem określonych bodźców widzimy coś, słyszymy, czujemy, przez co budują się pewne skojarzenia. Przykładowo Kit Kat, którego sprzedaż przez długi czas nie była na takim poziomie, jakiego oczekiwano, zbudował tak kiedyś swoją kampanię. Ktoś wpadł na pomysł, by w każdej reklamie prezentować Kit Kat w towarzystwie kawy. Dzięki temu, jak ludzie szli na przerwę w pracy, by napić się kawy, to kojarzyli szybko, że to jest moment, żeby zjeść Kit Kata. I tak firma zbudowała kotwicę, przez kojarzenie kawy z batonikiem Kit Kat. Tak było też kiedyś z batonem MARS. MARS, jako korporacja, nie wiedziała co się stało, bo wzrosły im nagle słupki sprzedaży, a nie podjęli żadnego konkretnego działania, które mogłoby przynieść tak gwałtowny efekt. Jak się okazało (był to 1997 rok), NASA lądowało właśnie pathfinderem na MARSIE, przez co ludzie słysząc wszędzie komunikat: Mars, Mars, Mars, zaczęli w większej ilości kupować batoniki MARS. Był to prosty sygnał dla ludzkiego mózgu i ludzie kojarzyli to po prostu z tym batonem.
- Trzecim i jednym z najważniejszych elementów, który pomaga w przekazywaniu treści w sieci, są emocje. Hollywoodzkie zbliżenia na twarz, to najprostszy sposób na przekazanie komuś swoich emocji. Jeżeli ktoś przekazuje nam swoje emocje, np. śmiejąc się do kamery, to nam się to udziela, jest to silniejsze od nas. Aczkolwiek nie każda emocja w taki sam sposób wpływa na udostępnianie. Jest taki wykres, który pokazuje na jednej osi, na ile pobudza nas dana treść, a na drugiej, czy jest ona pozytywna czy negatywna. Im bardziej pozytywna jest dana emocja, tym bardziej nas pobudza i tym chętniej to udostępniamy. Są też takie przypadki, jak np. kampania hospicjum, w której nie da się komunikować z uśmiechem i radością. Jednak najważniejsze jest to, z czym zostawimy widza. Możemy z nim przejść przez cały kalejdoskop emocji, ale ważne, żeby na końcu zostawić go z czymś pozytywnym, np. z informacją, że wspierając hospicjum ma realny wpływ, daje nadzieję, że to, co zrobi może poprawić czyjś los, że to dzięki niemu może stać się coś dobrego, itp.
- Czwartym elementem jest public. Robienie rzeczy w sposób jawny. Na tym od lat bazuje Apple. Wszystkie produkty tej firmy mają świecące jabłuszko na tle produktów – tył na przód dla człowieka, który na tym pracuje, bo ma się dobrze prezentować dla ludzi patrzących na nie gdzieś na sali czy w kawiarni, żeby widzieli, że pracujemy na jabłku. Dobrze jednak wiedzieć, co warto prezentować w sposób jawny, a co niekoniecznie. W Stanach Zjednoczonych była kiedyś kampania, w którą zaangażowała się żona prezydenta Roosvelta. Nastawiona była ona na ograniczenie spożycia narkotyków przez młodzież. W ramach kampanii, żona Roosvelta powiedziała przed kamerą coś w stylu: jeżeli chcesz mieć dobre życie, to nie bierz narkotyków, itp. To był strzał w stopę, bo upublicznienie tego pokazało ludziom, że jest to na tyle poważny problem, że mówi o tym sama Pierwsza Dama USA. W efekcie, w umysłach nastolatków pojawił się przekaz – skoro mówią o tym w TV, to znaczy, że moi kumple z klasy na pewno już to brali, czyli ja też mogę spróbować. Przyniosło to efekt odwrotny od zamierzonego – dużo więcej nastolatków zaczęło przyjmować dopalacze i narkotyki, będąc przekonanym, że skoro jest to publiczny problem, to każdy już tego spróbował. Skoro ja nie spróbowałem, to znaczy, że jestem beznadziejny, spróbuję, bo chcę być cool jak reszta chłopaków w szkole. Udostępniono w TV coś, co nie powinno zostać w taki sposób upublicznione.
- Kolejny element, który może, ale nie musi wystąpić, to wiedza. Możemy budować nasz przekaz na merytoryce. Im ta wiedza jest mniej oczywista i jej elementy są mniej skorelowane, tym lepiej. Kiedyś przeprowadzono kampanię pewnego napoju, czegoś w rodzaju amerykańskiego FRUGO, gdzie po otwarciu pod kapslem, pojawia się jakiś napis. Najpierw próbowano zamieszczać jakieś suche żarty, ale nie bardzo to wychodziło. Potem, zaczęto łączyć ciekawe fakty albo zadawać intrygujące pytania, np.: czy wiesz, że kangury nie potrafią chodzić wstecz? Albo – czy wiesz, że tracimy tydzień ze swojego życia, czekając na przejściach dla pieszych? Zaczęto kombinować, jak łączyć różne smaczki i fakty w nietypowy sposób, pokazując nieoczywistą wiedzę. Wg Facebook-a materiały, które opierają się na wiedzy i na tym, że ekspert lub naukowiec, wypowiedział się w jakimś temacie, są najlepiej rozchodzącymi się tematami merytorycznymi na tym kanale.
- Ostatnim z elementów wpływających na dobry viral są stories. Ludzie, odkąd siedzieliśmy w jaskiniach, przekazywali sobie nawzajem informacje. Nie były to jednak suche fakty, tylko historie. Każdy przekaz, który będziecie formułować zarówno w małej, jak i dużej firmie, opierajcie na opowiedzeniu jakieś historii. Zbudujcie jakiegoś bohatera czy Brand Heroe lub antagonistę, z którym będziecie walczyć i wtedy taka informacja jest od razu lepiej przekazana i o wiele skuteczniej sprzedaje.
Na historiach można zbudować naprawdę fajne rzeczy. Wyobraźcie sobie, że jesteście szefem marketingu Volvo i właśnie wchodzi do sprzedaży nowy tir. Waszym zadaniem jest w atrakcyjny sposób pochwalić się nim światu, przekazując informację, że ma on genialny system – dynamiczny układ trakcji. Jak to sprzedać w Internecie, żeby dotarło to do ludzi? Volvo zorganizowało to w ten sposób, że zaproszono do udziału w reklamie znanego aktora – Jeana Claude’a van Damme’a, który stoi na lusterkach jadących obok siebie dwóch tirów. W tle leci piosenka „Only Time” Enya. Aktor, stojąc na nich, opowiada o tym, jak budował swoje ciało przez całe życie, żeby było w idealnym stanie i potrafiło znieść wszelkie przeciążenia. W pewnym momencie, tiry rozjeżdżają się, a on robi szpagat pomiędzy nimi. Absolutnie genialna reklama! A potem sobie uświadamiasz, że oni opowiedzieli Ci właśnie o dynamicznym układzie jezdnym w tirze, a przedstawione to zostało w taki sposób, że rozeszło się w dziesiątkach milionów po całym świecie. Budżet przeznaczony na tę reklamę był kompletnie niewspółmierny do tego, jakie wygenerowała ona zyski i zasięgi. Da się więc nawet najnudniejsze tematy fajnie obudować. To jest to, czym ja też się zajmuję. Często dostaję tematy, które są bardzo niesexy i zastanawiamy się nad tym, jak o nich opowiedzieć, żeby fajnie się to oglądało. Ostatnio projektowałem kampanię na lek na hemoroidy, trzeba się było sporo nagłowić, jak to zrobić, żeby nie było to „suche”.
Oczywiście, nie każda treść pasuje do każdego z tych 6 elementów, ale one się fajnie łączą, to wszystko uzupełnia się też z RTM. Apel ode mnie w kontekście tworzenia dobrego marketingu – nie bójcie się kserować dobrze zrobionych treści, inspirujcie się, przenieście to na swój grunt, bo czasem nie wymyślimy sami nic supernowego. Po to się uczymy, oglądamy, czytamy biografie ludzi, na miejscu których chcielibyśmy być, by znaleźć pewne podpowiedzi, schematy, które będziemy mogli zastosować na swoim rynku, który jest czasem zupełnie inny, ale możemy przenieść na niego pewne elementy, które u nas też zadziałają.
Często doradza się osobom, które ruszają ze swoim biznesem, by robiły live’y, opowiadały ludziom o tym, co robią, bo to jest, zgodnie z tym o czym sam mówiłeś, autentyczne. Ale co w sytuacji, kiedy ktoś nie potrafi się przełamać do nagrań video? Kiedy ktoś nie czuje się z tym dobrze i swobodnie? Jak można się do tego przekonać? Jak było w Twoim przypadku? Zawsze przychodziło Ci to naturalnie, czy też musiałeś pokonać w sobie jakiś opór?
Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – czy w ogóle chcesz się przełamać i czy chcesz to robić? Jeżeli nie, to zatrudnij kogoś, kto będzie to dla Ciebie robił dobrze, a Ty zaoszczędzisz sobie nerwów. Jeżeli będziesz robił coś na siłę, to nigdy nie będziesz się z tym dobrze czuł, a to nie o to chodzi. Każdego jednak, kto chciałby spróbować i się przełamać, odsyłam do filmu Krzysztofa Gonciarza na You Tubie, pt. „krok pierwszy”. Ja sam, dzięki temu nagraniu, zacząłem nagrywać video. Tam jest prosty przekaz – po prostu rób. Nikt się nie rodzi wg mnie z żadnym talentem. Jest też taka książka: „Talent is overrated”, która mówi o tym, że nawet Mozart i Einstein byli zwykłymi ludźmi, ale to decyzje, jakie się podejmowali w życiu, ludzie, których spotykali, procesy, które zaszły i to, na czym się koncentrowali sprawiło, że byli tym, kim się stali. Polecam tę książkę i ja sam wychodzę z tego samego założenia. Filmik Gonciarza krok pierwszy, dokładnie o tym mówi – żeby po prostu zacząć działać – postaw telefon i zacznij siebie nagrywać. Nie musisz tego od razu wrzucać do sieci. Ale mów do kamery, sprawdzaj jak Ci to wychodzi. Dzięki temu zobaczysz jak to wygląda, jak się z tym czujesz, zwrócisz uwagę na pewne rzeczy, o których nie miałbyś pojęcia. Poza tym, warto rozmawiać z ludźmi, którzy robią coś lepiej od nas, i których podziwiamy, i poprosić ich o feedback. Ja, zawsze kiedy czegoś nie wiem, to szukam kogoś, kto jest lepszy ode mnie w danym temacie, obserwuję tę osobę, staram się z nią spotkać, podsyłam swoje materiały, by uzyskać jej opinię. Jest duża szansa, że jak wyślemy nasz materiał komuś, kto jest naszym wzorem, mówiąc mu, że jest naszą inspiracją, i że chcielibyśmy poznać jego zdanie, czy może rzucić na to okiem, to wiele osób nam odpisze. Część oczywiście tego nie zrobi, ale jest też duża szansa, że część nam odpowie. Nie bójcie się wychodzić do ludzi i pytać. Boicie się mówić do kamery? Pytajcie ludzi, którzy robią to dobrze, a w końcu traficie na kogoś, kto Was nauczy i Wam podpowie.
Czarku, na koniec – czy masz jakieś plany związane z podróżą?
Nie, nie – przez ostatnie 3 lata byłem w podróży przez 14 miesięcy. Odkąd wróciłem, wszystko układa się po mojej myśli i idzie w taką stronę, w którą zawsze chciałem żeby szło. Przez czas wyjazdów wypełniłem tę lukę związaną z chęcią zwiedzania świata, zrealizowałem swoje marzenia, co daje mi teraz satysfakcję. Zresztą uważam, że po to właśnie są marzenia – by je realizować i mieć to poczucie spełnienia. Ja tak zrobiłem, a teraz jest czas, żeby działać i szkoda by mi było każdego dnia, gdyby teraz mnie tu nie było. Chyba, że byłaby to podróż związana z tym, czym aktualnie zajmuję się na co dzień.
